Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dyabli wiedzą. Raz chciałem to w satyrę wsadzić i ani weź nie wiedziałem, jak się to pisze. Co dziwnego? Nie jestem panem hrabią... żadne kocmołuchy paryzkie nie uczyły mnie pacierza po francusku.
Tadeusz uznał za stosowne się odezwać:
— Mówi się: Loin du bal...
Gliwiński oczy ironicznie zmrużył.
— A!... dziękuję!... du, du... dobrze... będę pamiętał. Wielohradzki zna się na takich delikatesach sztrasburskich, bo strasznie się koło arystokracyi kręci... Kaiserliche-königliche Fikalski... ha! ha! niech żyje Bałucki!
Tadeusz brwi zmarszczył.
— Mylisz się... wyrzekł ze złością — od przeszłego roku nie prowadzę tańców i nie bywam u „tych panów”. Cenię ich tak, jak wy, a może jeszcze surowiéj, bo znam dokładniéj.
— No! no! — uspokajał go Gliwiński — nie stawiaj się... żartowałem... Na zgodę postaw turnę, boś Krezus między nami, panie kochanku!
Podkręcał sterczącą pod nosem szczecinę.
Tadeusz zawołał kelnera. Zwykle kończyło się na tem, że on piwo fundował. Pochlebiało mu to. Zachował od dzieciństwa manję imponowania drugim pełną kieszenią. Była to jego jedyna pociecha a często i zemsta.
Niedbale zadysponował pięć halb i jeden seidel.
Muzyka zaczęła rzeczywiście grać walca, i skrze-