Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

namiestnictwa rzeszy. Jakiś robak fatalny zdawał się go udręczać i w ten ranek jesienny gryźć, dręczyć i dławić. Jego oczy biegły w kierunku psiarni, któréj zabudowania czerniały wśród krzaków. Coś w jego życiu, tak wspaniale się prezentującem, było nie po jego myśli i odbierało mu zwykły spokój. Sądząc się samym, zrzucił z ramion płaszcz imponującéj powagi i majestatu, którym oszałomił ludzi.
Wielohradzka, również zgnębiona i nieruchoma, patrzyła na niego długą chwilę i, nerwowe podniecenie, które pędziło ją do Paprotki wczesnym rankiem, zaczęło niknąć i ustępować zwolna trwodze i zwątpieniu.
Kilka nocy bezsennych, spędzonych przy łóżku szalejącego coraz więcéj Tadeusza, natchnęło ją myślą napozór potworną i fatalną, Z myślą tą biegła ku Maleniemu, podniecając się z całych sił w bolesnem zrozpaczeniu, i teraz, będąc o kilka kroków od tego człowieka, nie śmiała nawet poruszyć się, aby dać mu znać o swéj obecności.
I tak stali oboje długo, nieruchomi, zgnębieni, jak dwa czarne posągi na tle purpury i złota jesiennego drzew, na podstawie szaréj, gdzieniegdzie jeszcze zielonawéj ziemi. Trochę babiego lata uczepiło się czarnéj szaty Wielohradzkiéj, jak żałobna nić srebrna na całunie okrywającym katafalk. Po nad nimi gorzało niebo dziwne, zabarwione purpurą,