Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ktoś szedł ciężko, jak człowiek pijany lub chory. Zatrzymywał się chwilami i znów zaczynał swą wędrówkę, potykając się z łoskotem, obijając się o ściany.
Nie — nie był to chód Tadeusza, a jednak Wielohradzka powstała z krzesła i, zwrócona twarzą ku drzwiom, oczekiwała na tę istotę, która niepokojącym łoskotem przerywała nocną ciszę. Pode drzwiami kroki ustały.
Nastało wielkie głuche milczenie.
Wielohradzka, bez oddechu, nieruchoma, z oczyma szeroko otwartemi pod pasmami swych srebrnych włosów, stała wciąż wyprostowana, z rękami przyciśniętemi do piersi.
Klamka pociśnięta otwarła się prawie bez hałasu i jakaś postać zgarbiona wsunęła się do przedpokoju.
Człowiek ten miał odzież Tadeusza, lecz trzymał pochyloną głowę i opuszczone wzdłuż ciała ręce. Gdy stanął na progu, podniósł głowę, i Wielohradzka poznała cień swego syna w téj masce prawie zielonéj, o oczach zapadłych i nosie zwężonym, jak u trupa. Włosy przylegały mu do skroni; dolna warga obwisła bez woli. Zdawał się nie oddychać, powieki nie zamykały się.
Przez krótką chwilę zatrzymał się u progu i oparł o drzwi. Potoczył wzrokiem dokoła i nagle usta mu