Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i boleśnie. Przechodzę całą Golgotę śmierci i sądzę, że już wszystko skończone. W nocy śpię jak umarły. Nie śnię, jestem bez czucia, bez życia. Lecz rano budzę się i doznaję uderzenia maczugą. Cały ten trup, który, zdawało mi się, że już tylko potrzebuje się rozłożyć i w proch rozpaść, odżywa i torturuje mnie długi, długi dzień, bez chwili wytchnienia. Wieczorem rozpoczyna się moja męka. Nie wiem, czy mnie Pani zrozumie, ale ja w téj samotności, ze wspomnieniem téj strasznéj zbrodni, jaką na mnie spełniono, chwilami tracę resztę rozsądku, jaka mi jeszcze pozostała. Z chwili trochę przytomniejszéj korzystam i skarżę się Pani, bo Pani jedna okazała mi, nie litość, ale serce prawdziwe i współczujące. Jeślim natrętny — przepraszam! ale ja dławię się od tak dawna i rana moja nie może się zagoić, i tylko jątrzy się i boli coraz więcej! coraz więcej! Jad, który ci ludzie w rany wlewają, jest silny i zbierany z żądeł piekielnych potworów. Nic nie zdoła go zniszczyć, nic zeń nie uleczy. Strzeż Pani Tadeusza, aby i on nie zatruł się tym jadem, bo nawet w swem sercu nie znajdziesz na tę śmierć powolną lekarstwa. Moja matka, prosta chłopka, ale zawsze to matka. Próbowałem wypłakać się u jéj kolan. Nie pomogło! Jeszcze mi chyba dodało smutku i goryczy!...”
Przeciągle i chrapliwie wybiła na zegarze w kuchni jedenasta.