Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nowy wybuch wściekłego ujadania powitał wejście Tadeusza. Ten wrzask, półcień panujący dokoła nie dozwolił Tadeuszowi rozróżnić otaczających przedmiotów. Spostrzegł tylko ciemną massę drobnych stworzeń i jakieś jasne zjawisko, wytryskujące z czarnéj wilgoci ubitéj ziemi, służącéj za podłogę. Cofnął się i potrącił gliniane naczynie z wodą, które oblało jego wycięte półbuciki i jedwabne skarpetki zimną strugą, Ogłuszony i nawpół oślepły mrugał oczami, napróżno starając się odzyskać równowagę.
Powoli rozróżnił, iż poruszająca się massa były to psy, kręcące się tu i owdzie, w ciągłym i bezustannym ruchu. Zjawisko jasne i smukłe przybrało teraz uchwytniejsze kształty. Blado-liliowa batystowa bluzka i popielata wełniana spódnica, biały pasek z lakierowanéj skóry odcinały się teraz wyraźnie w półcieniu. I twarz występowała coraz dokładniéj, twarz obramowana massą złotorudych włosów, gorących i zmysłowych. Muszka miała w téj chwili swą maskę pobladłą, maskę dni złych i fatalnych.
Otoczona tak zwierzętami, z których sierci biła woń dzika i pociągająca, stała Muszka milcząca i nieruchoma, wpatrzona szeroko otwartemi źrenicami w cofającego się ku ścianie Wielohradzkiego. We wzroku tym malował się cały świat pogardy i pragnienia. Muszka płonęła w téj chwili cała od zdenerwowania i ręce jéj zlodowaciałe ściskały konwulsyjnie harap, który opadał ku ziemi wśród fałdów angielskiéj spódnicy.