Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go czoła. Trzymał obydwiema rękami brzeg torby i uśmiechał się głupowatym uśmiechem zadowolenia. Był to prawdziwy typ arystokratycznego młokosa, typ cokolwiek szarżowany i zakrawający na teatralną blagę. Wpatrywał się z zachwytem w ładny kark Orzeckiéj, wysuwający się z fryzowanych piór czarnego boa. Orzecka, zwrócona ku Wielohradzkiéj, mówiła właśnie, z pewnym rodzajem scenicznéj pokory:
— Przepraszamy za nasze natręctwo... ale to dla biednych!....
Wymawiała r jak h. Brzmiało to „nathęctwo” i dawało do poznania, że najpierwsze nauczycielki francuzczyzny pochodziły z łona proletaryatu paryskiego. Robiło to wrażenie to samo, jakie odnieślibyśmy, gdyby Francuz mówiący po polsku popisywał się używaniem cz zamiast c, mówiąc obczasy zamiast obcasy. Byłoby to świadectwo pochodzenia kuchennego osób, które go w języku polskim kształciły...
Niemniéj przeto owo francuzkie h zamiast r, tracące również kuchnią paryską, było szczytem wykwintu i elegancyi w usteczkach pani Orzeckiéj. Mówiła:
— Przephaszamy za to nathęctwo...
Wielohradzka, wyprostowana, uśmiechnięta, odpowiadała:
— Ależ to nie natręctwo.. poświęcenie pań dla tak pięknéj sprawy...
Słów jéj brakowało. Myślała bowiem z trwogą, iż posiada jedynie papierek trzyreńskowy. Nie mogła