Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

plaisir do wchodzenia w układy z żydówką. Na pozwolenie sobie przynajmniéj téj fantazyi należało płacić punktualnie raty. Robota szwankowała. Nowomodne, parasolowym krojem, spódnice stanowiły niemałą trudność zapleśniałéj w rutynie i tradycyi Wielohradzkiéj. Z wypiekami na pobladłéj twarzy słuchała wymówek swych klijentek. Wreszcie przezwyciężyła swą dumę i wzięła kilka lekcyi kroju. Lecz i to niewiele pomogło. Dwie jéj najlepsze klijentki zaprzestały nagle dawać jéj robotę. Ogarnęła ją rozpacz. Poniżyła się do napisania listu, prosząc o robotę. Nie otrzymała odpowiedzi. Przez kilka dni chodziła jak obłąkana, i nagle postanowiła zacząć szyć do magazynów gotowych ubrań. Lecz i tu znalazła nieprzezwyciężone trudności. Konkurencya krawców-żydów była wielka i trudna do zwalczenia.
Wielohradzkiéj opadły ręce. Ogarnęła ją trwoga przed jutrem, po raz pierwszy w życiu. Mimowoli zwróciła się w stronę Tadeusza, lecz ten nie miał w téj chwili dla matki nic — prócz ironii i brutalnych często odpowiedzi. Co rano prawie, idąc do biura, z jakiego błahego powodu wszczynał „scenę” i wybiegał z domu, trzaskając głośno drzwiami. Na każdą uwagę matki odpowiadał jednemi i temi samemi słowy:
— Niech mama mnie nie denerwuje!...
Obiad mijał zwykle w ponurem milczeniu. Często Tadeusz zrywał się i biegł ku drzwiom. Zdawało mu