Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prowadził w salonach. Szarpnęło mu to nielitościwie duszę. Uczuł się nędzarzem moralnym i materyalnym. Zaczął biedz prawie, chcąc uniknąć téj powodzi tonów. Skręcił w jakąś boczną uliczkę: i tam wpadła za nim kaskada tego piekielnego chóru, błąkającego się, jak oślepły nietoperz wśród ciasnych ścian brudem zapełnionych kamienic.
Tadeuszowi zdawało się, że teraz ktoś go ściga, goni i do ucieczki przymusza. Biegł ciągle, bez planu, potrącając przechodniów. Pragnął głównie uniknąć wzroku matki. Chciał znaleźć ją już uśpioną i módz wsunąć się do swego pokoju niedostrzeżony i w zupełnym spokoju. Lecz należało przedewszystkiem poczekać i nie wracać natychmiast do domu.
I rozpoczął teraz wędrówkę po ulicach Lwowa, wędrówkę prawdziwego Ahaswerusa, dźwigającego na sobie brzemię wielkich powodzeń miłosnych.
Przez Żółkiewskie, czarne i opustoszałe, wydostał się na Plac Teatralny i ku Szkarpom biedz zaczął. Placem Bernardyńskim i Maryackim przeszedł na ulicę Kopernika i szedł w stronę Ogrodu Jezuickiego, gubiąc się w zakrętach nowych ulic, na których sterczały rusztowania świeżo budowanych domów.
Dwa razy przesunął się, jak cień, pod bramą kamienicy, w któréj mieszkał; szedł daléj, nie śmiąc zadzwonić do bramy. Instynktownie unikał ulicy, przy któréj mieszkała Muszka. Wyczerpany i znużony, znalazł się znów na Szkarpach, tuż pod oknami na-