Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy, i bunt nagły powstał w jéj duszy, do téj chwili murzyńsko-niewolniczéj i zagarniętéj pod wyłączne panowanie brutalnego egoisty.
„Gdyby mnie kochał — myślała dziewczyna — nie całowałby mnie w ten sposób; pan Janczewski nie obchodzi się tak ze mną.”
Raz, schodząc z ciemnych wschodów, musiała być świadkiem, jak jeden z lokatorów drugiego piętra całował służącą, niosącą konewkę z wodą na górę. Przyciśnięta do ściany, ukryta w cieniu, Tecia widziała całą scenę, oświetloną słabo przez małe okienko, wykrojone w dachu i przepuszczające zaledwie blady strumień światła przez matowe szyby.
Ta jedna chwila posłużyła Teci do całéj seryi porównań. Tadeusz całował ją także „po kątach” w sekrecie, całował ją w szyję, w uszy, w oczy — tak jak ten „pan” całował służącą...
I duma kobieca obudziła się w niéj, spotęgowana uczuciem niesmaku. Zaczęła coraz więcéj analizować swój stosunek do Tadeusza, i porwał ją wstyd i zgroza. Śledziła teraz każdy czyn Wielohradzkiego, i milcząc, pochylona nad swą pracą, komentowała go z nieubłaganą surowością.
Całe lata serdecznéj męczarni, jaką przeszła, buntowały się w niéj teraz i odzywały głosami bolesnych wspomnień. Była to bowiem jedna z tych natur wyjątkowych, która urazy chowa w sobie, jak