Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze zrobisz, wyjeżdżając ze Lwowa... o! na czas jakiś! — wyrzekł, zatrzymując się przed fotelem, na którym siedział teraz Radolt owinięty w pled, drżący i zziębły, pomimo szafiru i złota panującego w przestrzeni.
Radolt potrząsnął głową.
— Nie mogę... nie mam pieniędzy... Zresztą jutro mam już zamiar wyjść. Pójdę do redakcyi... nie wiem, kto mnie tam w korekcie zastąpił... muszę powrócić na dawne stanowisko.
Tadeusz spotkał rano Dolińskiego, który uwiadomił go o postanowieniu redaktora: odprawienia Radolta, jeżeli zjawi się w redakcyi, i odebrania mu miejsca korektora.
— Uważasz pan!... — mówił satyryk — tak się Radolcisko zbabrało tym szantażem, że redaktor o nim słyszeć nie chce. Ja go tam broniłem, bo to dyabli wiedzą, jak było. Ta-że z takimi kibicami, jak te hrabiowie, co to mądre szelmy za ręce się trzymają, niewiadomo nigdy, co to jest prawda, a co nie. Chciałem nawet satyrę napisać o téj historyi, ale mi ją mój redaktor też obciął i nie pozwolił...
I kiwając głową dokończył:
— Według mnie Radolcisko przepadł... i nie ma co ludziom się na oczy pokazywać!
Toż samo myślał i Tadeusz. W głębi duszy lękał się jeszcze, aby Radolt nie doszedł prawdy i nie