Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oczyszczam liście pomarańczowe... w aptece tak niedbale je utrzymują...
— A!.. czy to dla mnie ta troskliwość ze strony Teci?
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
— Cóż znowu! przecież pan, dzięki Bogu, zdrów i nie potrzebuje uspokajać swoich nerwów. To dla tego biedaka... Żeby pan wiedział, jak on dziś rano płakał, to się serce krajało...
Tadeuszowi zaczęły się trząść ze złości wargi.
— Ja także nieraz płakałem... — wyrzekł z goryczą — a pannie Teci nawet na myśl nie przyszło gotować mi ziółka na uspokojenie nerwów...
Tecia spojrzała na niego zdziwiona.
— Ile razy pan był smutny, tyle razy i ja byłam bardzo smutna... — odparła z prostotą — nie mogłam pana pocieszać, bo... wtedy... pan mnie od siebie odsunął... Nie śmiałam... Ale przecież, skoro pan tylko się do mnie zwrócił, ja zaraz przyszłam...
— Ta! ta! ta!.. — zaśmiał się ironicznie Tadeusz — wszystkie kobiety jesteście te same! Nowe sitko na kołku!.. C’est du propre!.. Winszuję gustu!..
Zaczął chodzie po pokoju wielkiemi krokami. Trzymał ręce w kieszeniach kurtki i zaciskał tak pięści, że aż paznogcie mu w dłoń weszły.
— Z tém wszystkiém widzę... — zaczął znowu — widzę, iż jestem tu zbyteczny. Obie panie nie macie czasu zająć się mną i dać mi chociażby szklankę her-