Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tadeusz ramionami wzruszył.
— Nic nie mówią! — odparł wymijająco.
— Widziałeś tego... człowieka?
— Kogo?
— Pana hrabiego.
— Nie... nie widziałem...
— A!... nie przyszedł do biura?
— Nie.
Radolt uniósł się na łóżku i oczy szeroko otworzył.
— Dlaczego?... czy nie może strawić swego tryumfu? czy wstydzi się tego, co uczynił?
Głowa mu opadła na poduszki.
— Ja na jego miejscu wstydziłbym się bardzo... — dokończył gasnącym głosem.
Tadeusz kręcił się koło półeczek i przekładał książki. Postanowił milczeć i nie przyznawać racyi ani jednéj, ani drugiéj stronie. Neutralność wydawała mu się najwygodniejszą do zajęcia pozycyą. Zaduch, panujący w pokoju, dławił go. Wziął z tualetki wodę kolońską i nacierał sobie skronie. Poczem buteleczkę schował w kieszeń kurtki. Teraz szukał pod łóżkiem pantofli.
— Pozwolisz, że się przebiorę? — zapytał z kurtuazyą wielkiego pana.
Radolt śledził jego ruchy smutnemi oczyma.
— Czy nie jesteś u siebie? — zapytał wreszcie półgłosem.