— Co ty robisz w Troyes?
— Ocalam pana od hańby. Nie dla pana, lecz dla pańskiego syna.
Paskal stracił głowę.
— Ocalasz mnie!... — powtórzył drżącym głosem. Przybyłeś mnie ocalić.
— Tak jest.
— Czy przychodzono na ulicę Picpus mnie aresztować?
— Milczenie!... O takich rzeczach mówić w tem miejscu, gdzie jesteśmy, jest nieroztropnością... Pójdę z panem do hotelu i tam pomówimy...
— Tak... tak... pójdź...
I Paskal biorąc Wiktora pod rękę, poszedł chwiejącym krokiem do Hotelu Prefektury.
Drzwi od jego pokoju były otwarte.
W pomięszaniu swego umysłu nawet tego nie dostrzegł.
Wszedł.
Zaledwie przestąpiwszy próg, wydał okrzyk, osłupienia i przestrachu na widok Leopolda Lantier, swego krewnego, swego wspólnika, pilnowanego przez Ryszarda.
— I ty śmiesz mi się pokazać, kiedy przez ciebie zostałem zgubiony! — zawołał z wściekłością.
— Ba, mój poczciwcze — odparł zbieg z więzienia — nie mamy nic sobie do wyrzucenia... jeżeli ty jesteś zgubiony, to i ja jestem także...
I pokazywał swoje związane ręce.
Paskal szczękał zębami.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1558
Wygląd
Ta strona została przepisana.