— I Zirza której nieufność znikła, włożyła rękawiczki.
— Czyś się pani rozgrzała?
— Najzupełniej.
— A więc! aby dokończyć dzieła rozpoczętego przez kominek, pozwól pani ofiarować sobie kieliszek wzmacniającego likieru.
— Ależ panie... nie wiem czy mogę?
— Ba!... daj się pani namówić... to pani dobrze zrobi, zapewniam; nie odmawiaj że pani trącenia się ze mną...
— No, to zgoda, przyjmuję...
Rozmawiając, Leopold przyniósł dwa kieliszki i flaszkę z likierem, którą postawił na kominku.
— Ładny kolor... — rzekła z uśmiechem Zirza.
Zbieg z Troyes nalał kieliszki; wziął jeden a drugi podał Zirzie.
— Za pańskie zdrowie... — rzekła niosąc kieliszek do ust i kosztując; poczem dodała: — Bardzo dobry, podobny do szartrezy...
— To nie szartreza... to curaçao holenderskie, zupełnie odmiennego gatunku.
Zirza wypiłaś kieliszek od razu postawiła go na stole i mówiła dalej:
— Masz pan słuszność... czuję się zupełnie dobrze... Już trzecia... Powrócę do Paryża przed nocą... Do widzenia z panem...
— Jeszcze parę kropelek...
— O! co to, to... nie... Dzię...
Zirza nie mogła dokończyć rozpoczętego wyrazu.