Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/973

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ci hultaje widocznie oczekiwali tej nocy na przemykanie się kontrabandzistów — zawołał właściciel „Mewy.“ — Przygotowali się na ich przyjęcie. Aby mi tylko nie zabili mego majtka.
Rodzaj żałosnej skargi rozległ się w przestrzeni.
— Nie! — powtórzył Dickson z radością. — Otóż jego sygnał, wraca zdrów i cały!
W rzeczy samej, za kilka minut czółno dosięgnęło okrętu i majtek wdrapał się na pokład.
— Piekielna pułapka! — wykrzyknął — zaledwiem umknął. Czatowali nędznicy i przesiali mi ołów!
— A ów młodzieniec?
— Dosłyszałem krzyk jego... widziałem jak upadł, przeszyty kulami.
— uciekajmy co sił! Mogą polować na nas na królewskiej korwecie, a tym sposobem nie dozwolą nam przybyć przededniem w miejsce umówione.
Czółno wciągnięto na pokład, rozpięto żagle i statek mknąć począł szybko jak parowiec.
Po upływie godziny zatrzymał się.
Dickson wydał głosem hasło, podobne temu, jakie powiodło na śmierć Misticota.
Dziesięć minut upłynęło, poczem dwie wielkie barki, ukazawszy się na powierzchni, uczepiły się do boków okrętu. Czterech ludzi z pomocą majtków wnosiło na statek paki, napełniane przemycanym towarem.
— A ładunek? — zapytał Dickson, gdy barki opróżniono.
— Na dziś nie ma nic więcej — rzekł jeden z marynarzy.
— Na kiedy zatem?
— Na pojutrze, o północy. Wracajcie do Cherbourga.
Tu wsunął rulon złota w dłoń przemytnika, poczem obie barki spiesznie się oddaliły.
— No! stary towarzyszu — rzekł do Trilbego właściciel „Mewy“ — zjemy razem śniadanie w Cherbourgu, o dziesiątej.