Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/948

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przywołać natychmiast odźwiernę! — rozkazał naczelnik.
Kobieta przybiegła zdyszana.
— Czy pani bywałaś w mieszkaniu pana Piegzy? — zapytał.
— Tak panie. Niekiedy przynosiłam mu listy.
— Znałaś pani meble, jakie posiadał.
— Doskonale!
— W tem miejscu nic tu nie stało?
— Owszem... tu stało biurko, napewno. Ach! nie ma go teraz... Co to jest... co się to znaczy? Jakiż czart mógł je ztąd wynieść?
— Nie zauważyłaś pani, aby je kto ztąd wynosił przed, kilkoma dniami, lub on sam przed wyjazdem nie wydawał, go komu?
— Nie, nic podobnego nie dostrzegłam.
— Nikt nie przychodził tu do niego podczas jego nieobecności?
— Nikt.
— Jesteś tego pewną?
— Jestem pewną, panie.
Tu nagle zadumawszy się odźwierna uderzyła się w czoło.
— Ach! — zawołała.
— Cóż takiego... Przypomniałażeś pani coś sobie?
— Tak, panie... ale to nie może mieć żadnej łączności z tą sprawą.
— Mów jednak...
— Otóż panie, ja zrazu nie zwróciłam na to uwagi, lecz teraz rzecz ta dziwną mi się być wydaje.
— Cóż takiego? wytłomacz się jaśniej...
— Dziś rano, pomiędzy dziesiątą a jedenastą, gdym tu wchodziła na schody, udając się do jednego z lokatorów, spostrzegłam przed sobą posłańca, niosącego na plecach sprzęt jakiś, kołdrą okryty. Zapytałam go, do kogo idzie? Odpowiedział, że idzie na czwarte piętro do lokatora, którego wymie-