Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/934

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W spojrzeniu, w słowach, w dźwięku mowy panny Verrière, czuł potwierdzenie miłości dla porucznika Vandame.
— Od lat kilku zaniedbałem Malnoue i źle uczyniłem — rzekł bankier. — Chcę się zająć tą miejscowością teraz na seryo, pragnąc ją ofiarować mej córce w dniu jej małżeństwa, ztąd postanowiłem niektóre zaprowadzić tu zmiany.
— Cóż, ojcze, zmieniać zamyślasz? — pytała żywo Aniela.
— Zobaczysz... Mam wiele projektów, a przedewszystkiem, co dotyczy personelu mej służby. Forestier, nazbyt zajęty uprawą ogrodu i utrzymaniem winnic, nie może zajmować się nadzorem nad resztą mojej własności. Park pozostaje w opłakanem opuszczeniu... Kradną mi zwierzynę... Tak dłużej pozostać nie może. Chcę hodować odtąd prawidłowo zające, bażanty i króliki.
— W takim razie byłby panu potrzebnym jakiś specyalny nadzorca do parku — rzekł proboszcz.
— O którym właśnie pomyślę — odparł Verrière. — Wiedząc, że lubisz bażanty, księże proboszczu, kazałem przed chwilą na twe przyjęcie zabić jednego. Zjemy go razem przy obiedzie.
— A! pan mnie prowadzisz do grzechu łakomstwa, panie Verrière, jednego z siedmiu głównych grzechów... — zawołał śmiejąc się proboszcz. — Mimo to wdzięczny ci jestem za twą uprzejmość.
— Dlaczego nie każesz częściej zabić kilku sztuk zwierzyny, mój wspólniku? — zapytał Desvignes. — Ksiądz proboszcz bezwątpienia rozdałby je chętnie najbardziej potrzebującym i chorym w swojej parafii. Ubodzy ludzie zakosztowaliby niekiedy tego niedostępnego dla nich przysmaku.
— Szlachetna myśl... godna uwielbienia! — zawołał ksiądz rozpromieniony. — Tak jest, mamy, panie, w Malnoue i okolicach wiele nędzy do wspomożenia. Nasze szczupłe środki wystarczyć na to nie są w stanie.
— Chcę prosić cię o jedną łaskę, księże proboszczu — zawołał Desvignes.