Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/928

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aż nadto dobrze rozumiem... I cóż natenczas?
— Co? — powtórzył Desvignes.
— Gdyby coś odnalazł... Gdyby mówił?
— Odnaleźć może... Lecz mówić ja mu zabronię.
— W jaki sposób... Dlaczego?
— Mój kochany — rzekł Desvignes — prosiłem cię już, abyś nie mieszał się do tego... To moja sprawa i mnie ona tylko obchodzi. Poprzestań na tem, nie badaj, bo ci nie odpowiem.
— A jednak...
— Tst! ani słowa więcej! — zawołał Arnold nakazująco.
Bankier zamilkł.
Weszli w głąb winnicy.

XV.

Forestier, nadzorca willi, który zarazem był i ogrodnikiem, wydawał polecenia dwom ludziom, wynajętym do roboty na dzień cały.
Spostrzegłszy nadchodzącego Verrièra z Arnoldem, ukłonił się im z głębokiem uszanowaniem.
— Chcemy zwiedzić park — rzekł bankier. — Weź strzelbę, zastrzelisz nam bażanta na obiad.
— Jestem na pańskie rozkazy — odparł Forestier, biorąc za dubeltówkę, w kącie winnicy stojącą.
Arnold przypatrywał się służącemu swego wspólnika.
Był to mężczyzna małego wzrostu, około lat czterdziestu mieć mogący, szczupły, choć silny z pozoru, o rumianych, ogorzałych policzkach, rysach twarzy pospolitych, bez wyrazu.
— Typ prostego chłopa — pomyślał Desvignes — to, czego mi właśnie trzeba.
— Idźmy główną aleją... — rzekł Verrière.
Alea, w głąb której wszyscy trzej weszli, ciągnęła się