Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/915

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przez Cherbourg.
— Szczęśliwej podróży!
— Do widzenia!
Irlandczyk posłyszał to, o czem wiedzieć pragnął.
Kazał sobie podać śniadanie, zajadając takowe z najlepszym apetytem, poczem zapłaciwszy rachunek, udał się na stacyę drogi żelaznej w Blévé, gdzie nasz podrostek z Montmartre przybył w kilka chwil po nim.
Otwarto kasowe okienko do wydawania biletów.
Misticot zapłacił za miejsce do Tours. Trilby, rzecz prosta, uczynił toż samo, ponieważ miał sobie poleconem stosować się we wszystkiem do sprzymierzeńca siostry Maryi.
Pozostawiwszy obu podróżnych, jadących do Tours, wróćmy do Paryża.
Była godzina dziesiąta rano.
Posłaniec z zawiniątkiem na plecach szedł ulicą François-Miron.
Przybywszy pod numer 39-ty, wszedł w głąb domu, minął stancyjkę odźwiernej, stwierdziwszy rzutem oka, iż była zamkniętą, wszedł na schody i zatrzymał się na trzeciem piętrze, przededrzwiami mieszkania inspektora policyi, Flognego.
Za pomocą dobytego z kieszeni klucza otworzył drzwi, a wszedłszy wewnątrz, zamknął je za sobą, poczem, rozwiązawszy sznury zawiniątka, dobył zeń dwie wielkie kołdry wełniane.
Uczyniwszy to, zebrał wszystkie przedmioty, znajdujące się na biurku, o jakich mówiliśmy powyżej, a biurko samo owinąwszy kołdrą, okręcił je ściśle sznurami, a przerzuciwszy węzły takowych przez ramiona, podniósł biurko z niezwykłą siłą na plecy i wyszedł.
Znalazłszy się na schodach, szedł nie jak schodzący, ale jak wchodzący na nie człowiek, w tył się cofając.
Nagle zatrzymał się, posłyszawszy czyjeś kroki za sobą.
— Przeklęte schody! — rzekł głośno — omal że pod tym ciężarem ducha nie wyzionę.