Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/894

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Znam. Odwiedzamy się wzajem niekiedy.
— Jakiż to człowiek?
— Starzec, bardzo poczciwy i kochany przez swoich parafian.
— Wracasz dziś wieczorem do Malnoue?
— Czekałem na ciebie, inaczej byłbym już pojechał.
— Jedz więc.
— Nie pojedziesz zemną razem?
— Dziś nie... Mam interesa do załatwienia w Paryżu.
— Zobaczymy się jutro?
— Tak... Przybędę tu o zwykłej godzinie, a wieczorem, będę ci towarzyszył do Malnoue. Nie zapomnij o moich poleceniach.
— Będę, pamiętał.
Arnold podał rękę swojemu wspólnikowi.
Zimno tej ręki, która zdawała się być jakby ukutą z marmuru, przejęło dreszczem bankiera.
Wróciwszy do siebie na ulicę Tivoli, morderca Edmunda Béraud ukrył w szufladzie wszystkie papiery, skradzione przez Trilbego zmarłemu agentowi policyi, puczem udał się na bulwar Szpitala, do mieszkania Wiliama Scott.
Były klown z cyrku Fernando, posłyszawszy umówione stukanie, pośpieszył otworzyć.
— Będę cię potrzebował dziś wieczorem — rzekł przy — jestem na twe rozkazy... gdzież pójdziemy?
— Na ulicę François-Miron, nr. 30.
— Cóż tam robić będziemy?
— Najprzód dowiemy się, na którem piętrze mieszka agent policyi, Flogny.
— Flogny? — powtórzył Will Scott nie bez obawy. — Zkąd ten ptak wmięszał się w naszą sprawę?
— Za powrotem Trilby ci to wytłumaczy. Lecz bądź spokojny. Nie mamy się już czego obawiać ze strony Flognego.