Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/864

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pozostawiliśmy agenta policyjnego, Flogny, wraz z papą Loriot, siedzących w restauracyi na bulwarze Szpitala w tymże samym domu, gdzie Scott wraz z Trilbym wynajęli mieszkanie pod nazwą braci Perron.
Flogny, spóźniwszy się, jak wiemy, na pociąg, idący do Tours, miał jechać następnym, wychodzącym z Paryża o jedenastej minut dwadzieścia pięć, a przybywającym do Tours o w pół do szóstej rano.
Dlaczego wspomniony agent nie przyjechał jeszcze do Blévé w chwili, gdy pozostawiliśmy Misticota rozmawiającego z synem gospodarza, to jest o trzeciej po południu?
Los tak rozrządził. Człowiek projektuje, traf dysponuje.
Podczas, gdy Flogny z Loriotem zasiedli przy stole, posłyszeli rozmowę, prowadzoną przez dwóch obiadujących przy sąsiednim stoliku.
— Czytałeś pan świeżą wiadomość w dziennikach? — pytał jeden drugiego.
— Jaką wiadomość?
— O naczolniku policyi...
— Cóż takiego?
— Dziś zrana jeden z urzędników prefektury, wszedłszy do jego gabinetu, znalazł go martwym na podłodze. Zmarł, dotknięty piorunującym atakiem apoplektycznym.
Flogny, blady i drżący z przerażenia, poskoczył ku mówiącemu.
— Przebacz pan... — zawołał — iż ośmielę się zadać ci jedno zapytanie. Czy prawda, o czem pan mówiłeś przed chwilą?... Czy rzeczywiście umarł naczelnik policyi?
— Ja, panie, powtarzam tylko to, co publikują dzienniki — odrzekł zapytany. — Zresztą, sam zobacz, przeczytaj.
Tu podał dziennik wieczorny agentowi.
Pochwyciwszy go, Flogny pożerał artykuł gorączkowo.
— Ach! jakież nieszczęście!... — wyszepnął. — Człowiek tak zdolny, pełen odwagi... Dziękuję panu — dodał — zwracając dziennik właścicielowi, poczem, podszedłszy do Loriota, rzekł: