Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/829

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rudą perukę, przyprawił brodę tejże samej warwy, wdział miękki kapelusz, wysunął do kieszeni rewolwer wraz z kilku ładunkami, nóż kataloński i zmieniony tak do niepoznania wyszedł z pawilonu, zamknąwszy szafę i zgasiwszy świecę.
Nowy fiakr odwiózł go na stacyę Orleańskiej drogi żelaznej. Pociąg, jadący do Tours odjechał przed pięcioma minutami.
Arnold, któremu peruka i broda nadawały postać podróżującego niemca, usiadł na ławce w kącie słabo oświetlonej sali.
— Flogny — myślał sobie, — nie zdążył przybyć na pociąg, ktôry odjechał. Wyjedzie dopiero odchodzącym o dziewiątej minut czterdzieści, lub o jedenastej minut dwadzieścia. Jak w jednym tak w drugim razie nie spotka Misticota przed Blèvè. Stanę tam jednocześnie z agentem, a może pierwej. Inny uważałby już wszystko za stracone, dla mnie jest to drobnostką.
Czas upływał.
Wspólnik Verrièr’a, siedział z wlepionemi oczyma w okienko kasyera, gdzie sprzedawano bilety na pociąg, wychodzący o dziewiątej godzinie.
Flogny nie ukazał się wcale.
Dano znak, iż kasa wkrótce zamkniętą zostanie.
Arnold pobiegł, żądając biletu pierwszej klasy do Amboise. We trzy minuty później wsiadł do pociągu, a agent wcale się nie ukazał.
A oto dlaczego:
Wyszedłszy z pałacu Verrièr’a, Flogny podbiegł do oczekującego z fiakrem Loriot’a.
— Wiem, co chciałem wiedzieć... — rzekł, wskakując do Pocztu — Pędź żywo do mego mieszkania na ulicę François-Miron. Chodzi mi o to, ażebym przybył na pociąg Orleańskiej drogi żelaznej przed dziewiątą.
— Nigdy nie wy dążymy... — pomyślał Loriot, wszakże nic nie mówiąc, zaciął silnie konia.