Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/827

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXVII.

— Kilka minut wcześniej lub później zobaczenia się z nim nie uczynią panu różnicy; — rzekł bankier.
— Wybacz pan... — rzekł agent — lecz jest przeciwnie... wiele mi na tem zależy. Znam godziny odjazdu pociągu do Tours. Gdybym mógł znaleść Misticofa na stacyi Orleańskiej drogi żelaznej, nie potrzebowałbym jeździć do Blévé. Za powrotem opowiem panu wszystko, o czem chcesz wiedzieć.
— Jeszcze słówko... — rzekł Arnold: — jedno krótkie słowo. Kto panu wskazał ślady, za któremi pan postępujesz?
— Bożek policyi... traf... wypadek.
— Znasz pan nazwiska dwóch mniemanych morderców Edmunda Béraud?
— Znam panie.
— Któż są ci ludzie?
— Dwaj irlandczycy, należący do bandy złoczyńców angielskich, skazani na śmierć w Londynie, a ocaleni zapłatą więziennemu nadzorcy, który pozwolił im umknąć bezkarnie.
Desvignes spojrzał powtórnie na zegar. Wskazywał on kwandrans na dziewiątą.
Uśmiech zadowolenia wybiegł mu na usta.
— Niezatrzymujemy pana dłużej — rzekł do agenta. — Spiesz gdzie cię powołuje służbowy twój obowiązek, za powrotem opowiesz panu Verrière szczegóły tej tajemniczej sprawy, która jak pan pojmujesz mocno go interesuje.
— Przyrzekłem i dotrzymam — rzekł Flogny. Poczem wybiegł z salonu.
Verrière zbliżył się do Arnolda.
— Jesteśmy obaj zgubieni! — wyszepnął stłumionym głosem. — Ten człowiek trafił na ślady... nie wypuści nas więcej.