Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/811

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do pomszczenia się... i pomszczę za nas obie! Nie zbraknie mi ku temu odwagi, przysięgam!..
Ostatnie wyrazy wymówiła z dźwiękiem dzikiej rozpaczy.
— Joanno! — zawołała żywo kwiaciarka — strzeż się uczynić coś podobnego.
— Dlaczego?
— Nie narażaj się na odpowiedzialność, skutkiem jakiego gwałtownego czynu... Pomyśl o małej twej Linie...
— A co z nią teraz się stanie? Czyż pracą rąk moich zdołam wyżywić nas obie? Nastąpi straszna nędza, pod którą się upada!
— Nie rozpaczaj!..
— Lecz czegóż się mogę spodziewać? Mogęż mieć jaką nadzieję?
— Bóg zlituje się może nad tobą. Ów Paweł tak występny, pożałuje może swych czynów i powróci do ciebie...
— On?! — zawołała Joanna. — Ach! nigdy... nigdy! Ty nie wiesz, co on uczynił... Z jaką szatańską chytrością swój plan ułożył... Oddawna już pragnął tego zerwania... przemyśliwał nad niem... i w pomyślnych okolicznościach dokonał tego. Posłuchaj i osądź.
Tu opowiedziała Wiktorynie szczegóły znane już czytelnikom.
— I ty chcesz, ażebym ja mu przebaczyła? — wołała po ukończonem opowiadaniu. — Nie! nigdy! Zemścić się powinnam... Muszę się zemścić za moją córkę!
— Żegnam cię, Wiktoryno... Chciej wierzyć, iż całem sercem żałuję, żem cię obraziła tak ciężko, niesprawiedliwie... Przebacz mi... nie gniewaj się na mnie... Złudziły mnie fałszywe pozory... Zgryzota uczyniła mnie obłąkaną!.. Zapomnij... błagam cię o to!
— Zapomniałam już i przebaczyłam.
— A więc uściśnij mnie... Odchodzę.
— Gdzież idziesz?