Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/759

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak... mnie. Zaufaj mi w zupełności. Obowiązuję się wyszukać dla Wiktoryny przyzwoite schronienie, a zobaczysz, iż skoro się znajdzie w odosobnieniu, sam na sam z tobą, nie widując nikogo, zniknie jej wstręt, jaki uczuwa do ciebie.
— Lecz czyżbyś ty to potrafił uczynić? — zawołał Bérand, chwytając obie ręce irlandczyka i ściskając je w swoich.
— Uczynię to, jako twój przyjaciel, prawdziwy przyjaciel, ażeby cię przekonać, że nim jestem.
— Kiedyż to zrobisz?
— Nie w jednej chwili, do czarta! Najprzód potrzeba wynaleźć dom, w nim przyzwoite mieszkanie i upatrzeć stosowny czas ku wykonaniu naszego planu. Bądź jednak spokojnym, długo czekać nie będziesz. Główna rzecz, ażeby Wiktorynę uwolnić z jej węzłów małżeńskich. To już nasza sprawa... To zwierzę... — dodał, wskazując na śpiącego Eugeniusza Loiseau, to zwierzę nie wróciło do domu Ubiegłej nocy i dziś nie powróci.
— Gdzież go zaprowadzimy?
— Do pierwszego lepszego hotelu, gdzie go położymy na łóżku, pozwalając mu spać do rana. Jutro, skoro dzień błyśnie, wyrzucą go ztamtąd, pójdzie na ulicę de Fleurus, gdzie Wiktorynie wymierzy jeszcze silniejsze, niż dziś, uderzenia. Potem przyjdzie do nas i znów mu ucztę wyprawimy. Ale... pamiętaj, że przegrałeś butelkę szampana.
— Każ ją podać.
— Nie, niechaj ona pozostanie do jutrzejszego śniadania. Będziemy mieli z sobą rachunek. A teraz zapłać, co się należy za dzisiejszy poczęstunek, ponieważ ty nas dziś ugaszczasz, i idźmy spać, umieściwszy wprzód Eugeniusza na noclegu.
— Ależ sami nie poradzimy z nim sobie — rzekł Béraud, czując się niezbyt silnym na nogach.
— Gdzież mieszkasz?
— No! tobie to mogę powiedzieć... Przy ulicy de Buci, w hotelu Prowanckim.