Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/720

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A zatem to Wiktoryna?...
— Tak.
— Wiktoryna! przed miesiącem zaślubiona... Ach! miałeś słuszność, mówiąc, mój wuju, że ona jest równie podłą... a może i bardziej nad Pawła nikczemną! Ona więc... ta to nędznica!
— Uspokój się, proszę, Joanno... zastanów się, moje dziecko... Krzyki i groźby nic nie pomogą w tym razie... Trzeba odzyskać krew zimną, rozmyślić się rozsądnie, co czynić?
— Co czynić? — wołała nieszczęśliwa kobieta. — Pozostaje mi wybór: rzucić się oknem na bruk podwórza, albo też w głębie Sekwany. Innego ratunku nie widzę w tej chwili dla siebie.
— Precz z podobnemi myślami!... wobec mnie nie mów takich rzeczy! Chcesz... pójdę, poszukam Pawła, ponieważ jestem przekonany, że jego wyjazd do Lyon był prostem zmyśleniem, w biurze, gdzie pracuje, dadzą mi adres jego mieszkania... a gdyby mi go nie dano, będę go śledził i za pomocą kilku poważnych słów przyprowadzę go może do równowagi moralnej. No... jakże ci się to zdaje?
— Napróżno, mój wuju... nie czyń tego... — odpowiedziała głucho Joanna.
— Pozwolisz więc podobnej podłości spełniać się dalej! — zawołał Piotr zdumiony.
— Co uczynię... nie wiem w tej chwili; — w każdym razie cokolwiekbądźbym postanowiła, to mnie tylko obchodzi. Do mnie samej należy powrócić ojca mojemu dziecku, lub pomścić się za siebie i tę niewinną istotę!
— Tylko bez szaleństw!... pamiętaj, Joanno.
W miejsce odpowiedzi, młoda kobieta przerwała rozmowę.
— Muszę pójść po Linę do szkoły — wyrzekła — obmyśleć dla niej jakieś schronienie... Wybacz więc, wuju, że dłużej z tobą pozostać nie mogę.