Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/717

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Joanna pobladła.
— Opróżnione? — powtórzyła.
— Ależ tak... Paweł sprzedał wszystkie meble i sprzęty; kupiec, który to kupił, zabrał już wszystko.
— To niepodobna! — zawołała biedna kobieta, bledniejąc.
— Ależ, do kroć tysięcy... mówię ci prawdę! — krzyknął zniecierpliwiony gałganiarz. — Zobaczysz sama, że ja się nie mylę...
Przybyli oboje przed dom nr. 27-my.
Joanna, przemknąwszy się przez bramę, przebiegła podwórze jak szalona i weszła do stancyjki odźwiernej.
— Czy to prawda? — wołała — czy prawda, że kupiec zabrał wszystkie nasze sprzęty i meble?
— Tak... to prawda, pani. Musiał je zabrać, ponieważ pan Paweł je sprzedał. On sam to kupca sprowadził w kwandrans może po wyjściu pani i zapłacił komorne.
— Czy zabrał co z sobą? — pytała Joanna, jak obłąkana boleścią i trwogą.
— Zabrał kuferek, fiakrem ztąd odjechawszy, a zostawił drugi, po który ma przybyć.
— Boże... mój Boże! — wołała młoda kobieta, załamując ręce z rozpaczą; — czy ja śnię... czy marzę?... to niepodobna! Paweł nie mógłby tak postąpić... To byłoby haniebnem.
— Cóż o tem wszystkiem sądzisz? — pytał Piotr Béraud.
— Co ja sądzę? ja nie wiem... nic nie wiem... mnie mięsza się w głowie... rozum mnie odstępuje! Gdzie jest klucz od mieszkania?
— Oto jest, pani... — rzekła odźwierna. — Kupiec mi go oddał, zabrawszy meble. — Lecz pani musisz mieć przy sobie swój własny.
Joanna, zapomniawszy, że miała klucz w kieszeni, wcięła drugi od odźwiernej i w strasznem wzburzeniu, zatrwożona, dysząca, przebiegła schody, wyprzedzając Piotra, który teraz dopiero zaczął pojmować, co się stało.