Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/687

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stół i dwa krzesła, oraz mała szafka w rodzaju biblioteczki, napełniona staremi książkami.
Pozostawiwszy Will Scotta na jego poddaszu, wróćmy na ulicę de Fleurus, gdzie stary gałganiarz, Piotr Béraud, doprowadził do krzesła omdlewającą Wiktorynę.
Osłabienie jej krótko trwało. Wróciwszy do przytomności, otwarła oczy, zasnute łzami.
— Lecz, moja córko... — zapytał Piotr — co się u was tu dzieje. Jakieś nieporozumienia... źle jest, jak widzę.
— O! tak, mój wuju... bardzo źle! — odpowiedziała kwiaciarka ze łkaniem. — Eugeniusz nie wrócił dziś na noc do domu...
— Nie wrócił?... co ty mówisz? — zawołał z gniewem gałganiarz. — Miałżeby już wdawać się w jakieś uboczne miłostki?
— Nie... to przez pijaństwo, jestem przekonaną. Nie przyszedł wcale dziś rano do warsztatu.
— Zkąd wiesz o tem?
— Właśnie ztamtąd powracam. Powiedziano mi, iż do roboty wcale już prawie nie przychodzi. Zarządzający jest bardzo na niego zagniewanym, zagroził mu usunięciem, ale on lekceważy to sobie. Co będzie, gdy miejsce utraci... pozostaniemy w nędzy... w ciężkiej, strasznej nędzy!
— Ho! ho! za daleko biegniesz przewidywaniem. Co znowu... w nędzy?...
— Stoimy blisko niej, mój wuju.
— Do pioruna! ależ to niepodobna!
— Tak jest... Eugeniusz od chwili zaślubin przynosi do domu zaledwie czwartą część swej płacy.
— A gdzież podziewa resztę pieniędzy?
— Traci je w szynkach... kawiarniach... gra... pije absynt...
— Nie próbowałaś zwrócić go z tej drogi?
— Ileż razy!... wszakże wszystko daremnie. Już na to nic nie poradzę... widzę to dobrze!