Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/667

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ty zapomniałaś, ale ja o tem pamiętam... Do widzenia, Wiktoryno! do widzenia... Wkrótce... niezadługo, być może...
Tu Béraud, ogarnięty wściekłością, którą napróżno starał się pokryć ironią, wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
Wiktoryna upadła na krzesło, ukrywszy twarz w dłoniach.
— Och! — szepnęła, obejmując rękoma rozpalone czoło — co zemną się stanie? Jakież nowe tortury przygotowuje mi ten nędznik? Tak... on będzie się mścił bez litości... przysiągł i dotrzyma słowa... Jestem zgubioną!
Béraud zbiegł szybko ze schodów.
Znalazłszy się na ulicy, spostrzegł fiakr, stojący przed domem. Podszedł ku niemu.
— Czekasz na kogo? — zapytał woźnicę.
— Tak... lecz jeśli kurs niedaleki, mógłbym pana odwieźć.
— Na ulicę Sekwany, nr. 27.
— O! to za daleko... Mój pan mógłby wyjść w tym czasie... otrzymałbym naganę... Nie, nie chcę!
Paweł, nie nalegając, postanowił iść pieszo.
Skoro tylko zniknął, woźnica, zawróciwszy, odjechał szybko w stronę Botanicznego ogrodu.

VIII.

Eugeniusz Loiseau wraz ze swym nowym przyjacielem, którego widzieliśmy w podwójnej postaci: filantropa przy ulicy de Geindre i rzemieślnika bez roboty, siedzieli oba przy obficie zastawionym obiedzie w restauracyi na bulwarze św. Michała.
Potrawy, wybrane przez owego mężczyznę w granatowej czapce, były najwykwintniejszemi. Liczne butelki doborowego wina stół zapełniały.
— Do pioruna! kuchnia i piwnica są tu sławnemi, jak