Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/648

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kapusta! marchew! rzepa! kalafiory!... — powtarzała bezustannie, pomrukując obok tego zcicha ochrypłym swym głosem:
— Mieć w rodzinie krewnych bankierów i ciągnąć wózek z warzywem od świtu do zmroku dla zarobienia w pocie czoła czterech franków dziennie... to rzecz nie do uwierzenia! Kapusta! marchew! kalafiory! piękna cebula!
— Piękna cebula? — powtórzył nagle z pobliża jakiś głos gruby; — jakże ci idzie handel, matko Ferron?
Wdowa, obróciwszy się, krzyknęła radośnie, ujrzała bowiem przed sobą Piotra Béraud, gałganiarza.
— A! to ty, stary? — zawołała, podając mu rękę — zkądże ty wracasz bez swego kosza i haczyka?
— Znikąd nie wracam i nigdzie nie idę... Tak oto włóczę się bez celu... Przechodząc ulicą des Boulets, wstąpiłem do ciebie, ale dziewczyna mi powiedziała, żeś jeszcze nie powróciła. Wyszedłem więc naprzeciw ciebie.
— Cóż chcesz odemnie... masz jaki interes?
— Przedewszystkiem chcę cię zaprosić na kieliszek „zielonej.“
— Tego się nie odmawia... Idźmy na róg ulicy Kellera, tam mają dobry towar.
— Pójdę, gdzie zechcesz... Ty znasz się na tem... Idźmy więc.
Oboje skierowali się na róg ulicy.
Wdowa Ferron, wtoczywszy w bramę swój wózek, oddała go pod pieczę odźwiernej, a następnie weszła wraz z Piotrem Béraud do szynku, gdzie tenże kazał jej podać kieliszek absyntu.
Jakiś rosłego wzrostu, tęgi mężczyzna, wszedł tuż za nimi i usiadł przy sąsiednim stoliku.
Od kilku już godzin tenże sam człowiek śledził Piotra Béraud, chodząc za nim jak cień, nie opuszczając go na minutę, odkąd wyszedł z Willi gałganiarzów w Saint-Ouen.
Pomieniony mężczyzna ubogo wyglądał z pozoru.