Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/594

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach! do pioruna... co tobie? — zawołał. Masz minę jakoby żywcem pogrzebanego. Cóż tam znów zaszło takiego? Nie zaprzeczaj daremnie... Wywracasz się pranie... zaledwie jesteś w stanie utrzymać się na nogach... Siadajże, siadaj i mów, o co chodzi? Chcesz może skargę zanieść na kogo?...
— Nie, mój generale.
— Cóż więc takiego.
— Nudzę się w Paryżu.
Generał rzucił się na swym szerokim fotelu, przykładając rękę do krawata, jak gdyby ogrom tego, co posłyszał na raz, powstrzymał mu oddech.
— A! do kroć piorunów!... — zawołał — co ja słyszę? Ty nudzisz się... ty... który pracujesz od nocy do rana... ty? zajmujący się wynalazkami? Nie przyjmuję takiego wyjaśnienia! Mów prawdę... wytłómacz mi się jasno... kategorycznie... Kto cię pokrzywdził... wyrządził ci jaką niesprawiedliwość?
— Nikt, generale... Chlubić się mogę i cieszyć względami moich dowódców... Wyznałem prawdę... mimo, że ona nie do uwierzenia być ci się wydaje. Pobyt w Paryżu nieznośnym jest dla mnie i właśnie przychodzę prosić o zaradzenie złemu.
— Cóż więc chcesz... czego żądasz? Mów... wszystko, co można, uczynię dla ciebie.
— Obecnie, jak mi wiadomo, wybierają pewną liczbę oficerów dla wzmocnienia armii na Wschodzie — rzekł Vandame.
Udaję się przeto pod pańską wysoką protekcyę z prośbą, bym został pomieszczonym na tej liście i proszę o wysłanie mnie tam jak najprędzej.
Generał zadumał głęboko przez kilka minut, w czasie czego zatopił przenikliwe spojrzenie w oczach oficera.
— Do pioruna! — zawołał nagle, uderzając pięścią W biurko — czyś ty oszalał?
— Zapewniam cię, generale, o zupełnej przytomności mego umysłu.