Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/575

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panna Verrière odgadła, iż Desvignes poda jej ramię dla przejścia do jadalni. Na myśl dotknięcia tego ramienia swą dłonią, uczuła wstręt niewypowiedziany. I pochwyciwszy nagle pod rękę swoją kuzynkę, przeszła z nią naprzód.
Desvignes z bankierem zamienili spojrzenia. Wzrok bankiera mówić się zdawał:
— Trudna będzie sprawa...
Spojrzenie Arnolda jasno odpowiadało:
— Ba! nie obawiam się niczego!
Obiad trwał krótko, odbył się smutno, w milczeniu. Przymus panował między zebranymi, mrożąc słowa na ustach. Nawet i Desvignes, tak umiejący zapanować nad sobą, nie potrafił ukryć wewnętrznego niepokoju.
Po kawie Verrière wstał od stołu i wszyscy przeszli do salonu.
Desvignes zbliżył się natenczas do Anieli.
— Pani! — rzekł, pochylając głowę — za upoważnieniem jej ojca zanoszę do niej prośbę o parę chwil osobistej wyłącznie rozmowy.
Dziewczę zadrżało.
— Rozmowy wyłącznie osobistej... — powtórzyła.
— Tak, pani... Powtarzam, iż czynię to za upoważnieniem jej ojca... który nawet, dodam, zachęca mnie ku temu.
— Verrière skinął głową twierdząco.
— Cóż mi pan masz do powiedzenia? — pytała Aniela, usiłując pokryć zmięszanie.
— Rzeczy nader ważne... zbliska dotyczące panią...
— Tak... tak! — poparł Verrière — należy wysłuchać pana Desvignes... Chodzi tu, moje dziecię, o nasz wspólny interes.
Siostra Marya, ująwszy rękę kuzynki, uścisnęła ją zlekka, a tkliwy ów uścisk radził dziewczęciu, by uczyniło, co żądają.
— Słucham... — odrzekła panna Verrière. — Mów pan, proszę...