Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/573

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobrze powiedział jeden z mych świadków, co nas uwolni od niego bez kropli krwi przezeń nie przelanej. W tem, co mnie dotyczy, otrzymałem cel pożądany.
— Nic nie rozumiem.
— Powiedz mi... Masz ufność we mnie?
— Ufność ślepą... zupełną!
— Zatem niech ci wystarczy to, że ja za wszystko biorę na siebie odpowiedzialność. Jakże się miewa panna Aniela?
— Sądzę, że niezbyt dobrze... ponieważ dziś rano miałem z nią zajście gwałtowne.
— Które sam wywołałeś bezwątpienia... To źle!
— Mógłżem być panem siebie? Nie odbierając ciebie wiadomości, sądziłem, żeś poległ.
— I powiedziałeś swej córce, że ja biję z Vandamem?
— Tak, powiedziałem jej to... w rzeczy samej.
— A prosiłem cię, ażebyś tego nie czynił... Otóż niezręczność, której następstwa zmuszą mnie do wyznania jej rychlej mych uczuć, niźli to chciałem uczynić.
— Nic w tem złego... Przyśpiesz te rzeczy, skoro jesteś pewien, że nie przeszkadza ci teraz rywalizacya Vandama. Trzeba, ażebyś przed upływem dwóch miesięcy został mym zięciem.
— Ja, bardziej niż ty, radbym przyśpieszyć to małżeństwo, ponieważ jestem szalenie zakochany w twej córce.
— Będziesz u nas aa obiedzie?
— Ma się rozumieć... Nie dozwolę, aby dzień jeden upłynął bez złożenia mej czci u stóp panny Verrière.
— A zatem jedzmy.
Tu obaj nikczemni wspólnicy udali się na bulwar Haussmana.
Misticot wrócił do Paryża tymże samym pociągiem, którym jechali dwaj przeciwnicy wraz ze świadkami.
Mimo, iż chłopiec czuł się być złamany znużeniem, krążył około pałacu, spodziewając się, iż może ujrzy wychodzącą zeń siostrę Marye.