Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/568

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

protokuł, jak tylko wam się podoba, to jednak w niczem nie zmieni położenia rzeczy. Ja jestem wyłącznym panem życia porucznika Vandame, mam prawo mu go odebrać... Nadużycie tego prawa jest rzeczą mojego sumienia.
— A także i sądu... — wtrącił jeden z przyjaciół porucznika.
— Sądu? — powtórzył Desvignes; — niech i tak będzie. — Nie obawiam się go bynajmniej, ponieważ wasza skarga, panowie, stałaby się dla mnie uniewinnieniem i tryumfby mi zjednała.
— Spotkamy się na stacyi... — rzekł Berthier do jednego z przyjaciół Vandama; — zjemy tam razem śniadanie i spiszemy protokuł przed udaniem się w drogę do paryża.
— Jesteśmy na pańskie rozkazy... — odrzekli obaj oficerowie.
Vandame ze świadkami naprzód się oddalił; Desvignes ze swymi szedł w odległości około pięćdziesięciu kroków po za pierwszymi.
— Wiesz pan, że jesteś wspaniałomyślnym... niech cię czarci porwą! — wymruknął Berthier. — Dlaczego jednak nie chciałeś strzelać w swego przeciwnika?
— Szło mi o udzielenie małej nauki temu jegomości... Dałem mu ją... wystarcza mi to.
— O! lekcya to twarda... bezwątpienia! Obecnie, po tem, co nastąpiło, jedno tylko pozostaje porucznikowi Vandame...
— Cóż takiego?
— Zostawić panu wolne pole działania, a samemu pojechać na plac wojny do Tonkinu.
— Podzielam pańskie zdanie i myślę, że tak uczyni.
Desvignes kazał podać śniadanie w restauracyi sąsiadującej z tą, do której wszedł Vandame z oficerami, a podczas gdy je przyrządzano, udał się na stacyę w zamiarze wysłania depeszy do Verrièra, jak to przyobiecał.