Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/565

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oblicze Arnolda przeciwnie, wyrażało spokój zupełny. Wzrok jego, jako też i usta, były niememi.
— Ostatnia moja prośba i polecenie, Maurycy... — rzekł Vandame do jednego ze swoich świadków, jak gdyby wymierzając wyrazy w swego przeciwnika. — Jeżeli zostanę zabitym, odniesiesz mój portfel wraz z listem i miniaturą i oddasz sam osobiście, z ostatniem mem pożegnaniem, ów list i portret pannie Verrière, mojej kuzynce... mojej narzeczonej.
Desvignes stał nieruchomy. Nie zadrżał żaden muskuł w jego twarzy; krwawe jedynie światło zaiskrzyło się pod jego powieką na wymówione powyżej słowa przeciwnika i zgasło w oka mgnieniu.
Obaj przeciwnicy, zwróciwszy się do siebie plecami poszli zająć przeznaczone sobie pozycye.
Czterej świadkowie złączyli się razem.
Przeciwnicy podnieśli broń, nie celując wszakże jeszcze.
Jeden z oficerów, na którego padł obowiązek wygłoszenia sygnału, wymówił głośno owe uroczyste wyrazy:
— Raz... dwa... trzy!...
Desvignes i Vandame zaczęli natychmiast iść naprzeciw siebie.
Desvignes śmiertelnie był bladym; porucznik przeciwnie, odzyskał całą krew zimną.
Przebiegłszy śpieszno siedem, czy osiem kroków, pochylił głowę, ażeby lepiej strzał zastosować i nacisnął kurek pistoletu.
Rozległ się huk. Wzniósł się obłok dymu.
Misticot, ukryty w krzaku tuż na wprost Vandama, rozgarnął drżącą ręką gałęzie, ażeby widzieć lepiej. Spostrzegł Arnolda wciąż naprzód idącego.
Doszedłszy do granicy, oznaczonej suchą gałęzią, wspólnik Verrièra zatrzymał się i wycelował w bezbronnie stojącego przeciwnika, od którego dzieliła go tak mała odległość, iż zdawało się niepodobieństwem chybić w żyjącą tę tarczę.