Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/562

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ca medalików nic nie odnalazł, gdy pociąg zatrzymał się i konduktor wygłosił nazwę stacyi, do jakiej miał bilet.
Z żywością, właściwą swojemu wiekowi, wyskoczył raczej niż wysiadł z przedziału, spoglądając wokoło siebie. Wpadły mu w oczy dwie grupy, utworzone przez przeciwników i świadków tychże, oczekujących odejścia pociągu, ażeby wyjść na peron.
Po kilku minutach maszyna świsnęła, droga się opróżniła i obecnie przejść ją wpoprzek można było, co też uczynili wraz ze swoimi świadkami dwaj mający się pojedynkować.
Misticot szedł za nimi, trzymając się nieco w oddaleniu.
Kilka domów, mieszczących w sobie zajazdy, kawiarnie i restauracye, wznosiło się obok stacyi.
Po ujściu kilkunastu kroków obie grupy zatrzymały się i Berthier, przedsiębiorca, podszedł do świadków Vandama.
— Czy który z panów — zapytał — nie zna w tej okolicy miejsca, odpowiedniego na podobne spotkanie?
— Znam, panie... — rzekł jeden z zapytanych. — Potrzeba iść plantem drogi żelaznej ku Paryżowi. W ciągu kwandransa przybędziemy do lasku, który jak gdyby był na to utworzonym. Bywałem tam już w sprawach tego rodzaju. Raczcie panowie iść naprzód. Skoro ujdziecie pięćdziesiąt kroków, my wyruszymy za wami.
Berthier, ukłoniwszy się, wrócił do Arnolda i drugiego świadka, a opowiedziawszy im, co słyszał, udał się wraz z nimi w drogę wskazaną, gdzie ktoś ich poprzedzał, idąc przodem.
Ów ktoś był to Misticot, który, pochwyciwszy w przelocie powyższą rozmowy, postanowił z niej korzystać i biegł z całą szybkością ku laskowi.
Ranek był dnia tego czarującym. Pogodne słońce wznosiło się na czysty horyzont, złocąc łąki i pola, okryte zielenią.
Desvignes, z marmurowo-spokojnem jak zwykle obliczem, nie wyrażającem żadnego wzruszenia, szedł w milczeniu, nie mówiąc nic do towarzyszących mu dwóch świadków.