Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż więc ich zgubi?
— Ich własne występki i wady, zręcznie wyzyskane przezemnie, a obok tego i nędza. Jest to broń najpewniejsza, która nigdy nie chybia. Niech walczą, jeśli potrafią się obronić przeciw wrodzonym namiętnościom. Będzie to walka śmiertelna, w której naprzód jestem pewien wygranej. Tak... zabija ich własne występki, jakie prowadzą do nędzy, a ta zrozpaczonych wreszcie do samobójstwa. Oto broń, jakiej użyję!
— Szatanie!... — mruknął Verrière, przesuwając ręką po czole, na którem widniały grube krople potu, i wpatrując się w mówiącego z takiem osłupieniem, że to pomimowolnie wywołało uśmiech na usta nikczemnika.
Uśmiech ów jednak znikł wkrótce i Desvignes mówił dalej:
— Tak... nędza, ta straszna, czarna nędza, jaka dokonywa dzieła zniszczenia!
— Ależ ze wszystkich tych ludzi, o których mówisz — ozwał się Verrière — żaden nie pozostaje w takiem ubóstwie... a wielu zpomiędzy nich żyją nawet w pewnej zamożności.
— Pozwól mi działać, nic nie badając, a przed upływem trzech miesięcy... trzech miesięcy... powtarzam, zostaniesz posiadaczem pięćdziesięciu jeden milionów, z których połowa do ciebie, a druga połowa do twej córki należeć będzie.
Oczy Verrièra chciwością zabłysły.
— To niepodobna!... — wyszepnął.
— A jednak tak będzie. Skoro raz powiem, iż chcę, aby rzecz jakaś dokonaną została, spełnić się musi.
— Żądasz więc połowy tego majątku? — zagadnął Verrière.
— Nie sądzę, abyś uważał to za zbyt wygórowane wymaganie z mej strony — odparł Desvignes — skoro mnie tylko zawdzięczać będziesz jego posiadanie.
— Nie mówię tego... — rzekł żywo bankier — lecz pytam, zkąd weźmiesz połowę tegoż dla siebie, jeżeli te miliony mają