Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Był ze swą córką, Anielą. Kuzynka nasza pragnie cię, mamo, odwiedzić, wraz z siostrą Maryą.
— Przyjmę je z całą przyjemnością... Zechcesz-że towarzyszyć mi przy śniadaniu?... — pytała. — Dziś niedziela, mógłbyś ją dla mnie poświęcić... chociaż ten jeden dzień w tygodniu... wcale cię prawie nie widuję...
— To prawda... cóż jednak począć? Tak jestem zatrudniony...
— Czem?
— Mnóstwem ważnych rzeczy... Upewniam cię, mamo, iż staję się człowiekiem poważnym...
— Ty?... — zawołała pani de Nervey z niedowierzaniem.
— Tak... ja! przysięgam... Zajmuję się obecnie nader doniosłą sprawą.
— Jaką?
— Zaraz ci opowiem. Znudziła mnie już ta próżniacza egzystencya, o jaką tak często mnie strofowałaś, a która jednak nie była całkiem bezużyteczną, ponieważ uczęszczając na wyścigi, do teatrów i klubów, słowem do miejsc wszelakiej zabawy, pozawierałem stosunki ze sławnemi artystami, autorami, znanemi głośno dziennikarzami i otóż chcę pracować, jak oni...
— Lecz ty nie będziesz nigdy ani artystą, ni autorem, ni dziennikarzem.
— Chcesz, mamo, raczej powiedzieć, że nim jeszcze nie jestem, lecz być w przyszłości postanowiłem... Chcę właśnie zostać dziennikarzem...
— Jest to zamiar nader chwalebny, lecz według mego zdania, niepodobny do urzeczywistnienia. Publicystą zostać niemożna w jednej chwili, na zawołanie. Potrzeba ku temu długich lat pracy... nabycia nauki, wiadomości, a oprócz tego i zdolności wrodzonych.
— Kiedyś to może tak było... — rzekł Jerzy; — dziś jednak chcieć tylko potrzeba.