Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lina ucałowała rękę Anieli, która, pochyliwszy się ku dziecku, mówiła zcicha:
— Bądź grzeczną, drogi aniołku... kochaj zawsze swą mamę...
— O! ja ją kocham... bardzo kocham! — odpowiedziała dziewczynka, biegnąc ku matce z uściskiem.
— Biedne, kochane dziecię... — mówiła młoda matka — jedyny skarb mój na ziemi!
— Do soboty zatem, Joanno... Zobaczymy się w merostwie i kościele.
— A na uczcie weselnej nie będziesz, kuzynko?
— Owszem, będę... I tam to właśnie chcę pomówić z Pawłem Béraud.
— Ach! oby on się tylko nie domyślił... Strasznie się tego obawiam.
— Bądź spokojną... roztropnie rzecz tę poprowadzę... Do widzenia zatem... Nie trać odwagi.
Tu, uścisnąwszy rękę ubogiej krewnej, ucałowawszy małą Linę, co siostra Marya uczyniła zarówno, rozeszły się z sobą.
— Biedna kobieta! — wyrzekła zakonnica po odejściu Joanny. — Ty nieraz mnie zapytujesz, Anielko, dlaczego w tak młodym wieku wyrzekłam się uciech tego świata i całkiem się Bogu oddałam? Otóż dlatego, żem poznała nawskroś to życie... poznałam, iż ono się składa z samych zawodów, rozczarowań i błędów. Oddana Bogu, mam spokój zupełny, niezamąconą radość i głębokie ducha zadowolenie. Agę opatrywać rany drugich, nie potrzebując własnych zagajać, ponieważ zranioną być nie mogę.
— To prawda, siostro Maryo... Weźmiemy zatem pod opiekę Joannę.
— Uczynimy to... — odparła zakonnica; — czyż jednak zdołamy uleczyć boleść, krwawiącą jej serce? O! jak strasznemi są nędze ludzkie!... a nadewszystko te ciężkie nędze