Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będziesz pan zadowolonym... Postaram się o wyborową slużbę.
— Daj pan najobszerniejszy salon, jaki masz w tym domu.
— Dobrze... Zamyślacie więc państwo tańczyć?
— Ma się rozumieć, ojcze... Jakież byłoby bez tego wesele?
— Będzie więc fortepian... Wszystko, co sobie państwo życzycie.
Tu odszedł restaurator, do kuchni wezwany.
— Jutro z rana pójdę do ojca Loriot — rzekł Eugeniusz, zwracając się do narzeczonej. — On nam dostarczy powozów dla ślubnego orszaku. Chciałbym, żeby osobiście powiózł nas do merostwa i do kościoła.
— Dlaczego?
— Pytasz?... ponieważ ojciec Loriot ma szczęście... Życzyłbym sobie nawet, ażeby nas zawiózł w swym słynnym fiakrze, o którym napisano taką ciekawą historyę... Wszak znasz to?
— Nic nie wiem... jaką historyę?
— Ależ przypomnij sobie... Cały świat to czytał... Fiakr nr. 13-ty.

XII.

Wiktoryna cofnęła się z trwogą.
— Co ty powiadasz? — zawołała — numer trzynasty?... ależ to cyfra fatalna!...
— Przesądy... zabobony! — odparł Loiseau; — mówię ci, że ojciec Loriot zawdzięcza cały swój majątek trzynastce. Gdyby nas powiózł w owej karocy, los nam będzie sprzyjał... zobaczysz. Miejsce zarządzającego introligatorskiemi warsztatami w bibliotece św. Genowefy, do którego wzdycham tak dawno, wpadnie natenczas w me ręce. Tak! pójdę, do ojca Lo-