Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bóg żyć mi dłużej pozwoli, w przeciwnym razie pozostawię to na koszta mego pogrzebu.
— Ach! drogi kliencie... — zawołał Mortimer — mówisz o śmierci w tak radosnej chwili... w chwili gdy wracasz do Francyi... do swego ukochanego Paryża... wybacz, lecz to przeciwne logice.
— Co począć? Mam smutne przeczucia... zdaje mi się, iż policzonemi są dni moje.
— Wybryk imaginacyi... chimera, brednie! — wybacz, iż ci to mówię otwarcie — zawołał Mortimer — czyliż podobna, ażeby człowiek, tak jak ty, silny fizycznie, hartowny, wierzył w podobne banialuki?
— Ja wierzę w moje przeczucia... nigdy mnie one jeszcze nie omyliły! — rzekł Béraud. — Przez czas trzydziestopięcioletniego mego pobytu w Indyach wielokrotnie bywałem owładnięty ową jak ty nazywasz niedorzeczną chimerą, a nigdy... uważasz mnie... nigdy nie chybiła ta tajemnicza przestroga. Zawsze rzecz szczęśliwa, albo bolesna spełniała się nieodmiennie. W takich warunkach powiedz mi, czyż nie należy przeczuciu dać wiary?
— Dlaczego zatem chcesz koniecznie wracać do Francyi? — zapytał bankier — skoro masz przekonanie, iż pomieniona podróż fatalną ci będzie?
— Nikt nie jest w stanie umknąć przed swem przeznaczeniem — odparł Béraud. — Nie wiem, czyli ta podróż fatalną dla mnie będzie, jak to powiedziałeś przed chwilą, mam jednak przekonanie, iż nie długo już żyć będę. Otóż śmierć wyda mi się mniej straszną w mym rodzinnym kraju, wśród swoich, otoczonemu temi, których szczęśliwemi uczynię, przed wybraniem się w ową daleką podróż, z której nie powracamy już więcej.
— Utworzonym jesteś na stuletniego człowieka, mam więc nadzieję, iż długie jeszcze lata będę korespondował z tobą z Kalkuty.