Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przytomność wróciła w jednej chwili nieszczęśliwemu. Jakkolwiek rzeczywistość nieprawdopodobną się zdawała, stanęła ona przed nim w całej swej surowości.
Béraud wdziawszy kapelusz rzekł drżącym z lekka głosem:
— Jestem gotów.
Służący, wynosząc kuferki, zostawili drzwi otwarte od trzynastego numeru.
Agent komisarza wyszedł najpierwszy, po zanim Béraud, a wreszcie komisarz, zamknąwszy drzwi za sobą.
Zeszli wszyscy w głąb korytarza.
Zarządzająca hotelem patrzyła przez okienko, wycięte w ścianie swego biura.
Mężczyzna w szarfie zbliżył się do niej mówiąc:
— Zasłużyłaś pani na wynagrodzenie, jakie bez włócznie nadesłanem ci zostanie.
Kobieta skłoniła się w milczeniu.
Jednocześnie ukazali się w korytarzu dwaj hotelowi służący.
— Bagaże już są umieszczone i przytrokowane, rzekł jeden z nich; szczęściem że na tłumoczkach jest gruba skóra, inaczej deszcz na wskroś by je przemoczył, ponieważ leje potokami.
W rzeczy samej, ulewa była tak gwałtowną, jak gdyby się otwarły wszystkie upusty niebios.
Trzej mężczyźni zbliżyli się do powozu, u którego okna zapuszczone były zasłonami.
Agent, otworzywszy drzwiczki, wsiadł pierwszy.
— Racz pan wsiąść... rzekł komisarz do kupca dyamentów.
Béraud, wsiadł.
— Do Prefektury! — zawołał komisarz, wsiadając kolejno i zatrzaskując drzwiczki za sobą.
W powozie wyż wymienieni trzej mężczyźni w ten sposób się umieścili: