Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Drzwi się otwarły natychmiast.
Desvignes wszedł do ciemnego korytarza, w którym woń była bardziej jeszcze zabójczą, niż na ulicy. Szedł ostrożnie, z wyciągniętemi przed sobą rękoma, aż wgłąb pasażu, gdzie napotkał pierwszy stopień schodów.
Przybywszy na trzecie piętro, zatrzymał się, macając po murze; otaczała go najzupełniejsza ciemność; odnalazłszy drzwi po prawej, zastukał w nie cztery razy w równych przestankach, a następnie czekał.
We dwie minuty z wnętrza dobiegł jakiś szelest, poczem zaskrzypiał klucz w zamku i drzwi się otwarły.
Ukazał się w nich mężczyzna w podeszłym wieku, o siwiejących włosach i brodzie, w starym, połatanym szlafroku, z płonącą lampką w ręku, którą oświeciwszy twarz przybyłego, zapytał z włoskim akcentem:
— Kogo pan szukasz?
— U signor Agostini — odpowiedział Arnold.
— Ja nim jestem... Czego pan żądasz?
— Potrzebuję pańskiej usługi.
— Kto pana do mnie przysyła?
— Jest to rzecz obojętna... Będziesz pan dobrze zapłaconym, a to dla pana punkt główny.
— Proszę wejść.
Tu signor Agostini cofnął się w głąb, zostawiając wolne przejście przybyłemu, na którego nieufnie z pod oka spozierał.
Zamknąwszy drzwi na klucz, wprowadził Arnolda do małej stancyjki, której ściany niknęły pod rzędami półek, wznoszącemi się aż pod sufit, dźwigając pęki akt oprawnych, każdy z porządkowym numerem.
Stół, przeładowany zapylonemi aktami i różnego rodzaju papierami, zajmował środek pokoju; cztery kulawe, poobdzierane krzesła stały wokoło niego.
Właściciel tego mieszkania był to suchy, kościsty starzec, z pożółkłem jak pargamin obliczeni, pokrytem zmarszczkami. Głęboko wpadnięte oczy błyszczały mu z pod sina-