Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Obecnie pozostaje nam tylko stary Piotr Béraud, gałganiarz — odrzekł Scott.
— Widziałeś go przed odjazdem do Nicei?
— Tak... — odparł irlandczyk — stwierdziłem, iż już dyszy zaledwie. Wódka podkopuje mu zwolna życie.
— Za zbyt powoli to działa... — zawołał Desvignes. — Miałażby nas zatrzymywać tak nędzna przeszkoda? Raz i to wkrótce skończyć z nim trzeba.
— A gdy skończymy, pryncypale? — pytał były klown z cyrku Fernando, patrząc badawczo w oczy Arnolda.
— Gdy z nim skończymy? — powtórzył wspólnik Verrièra.
— Tak... Co wtedy będzie?
— Wtedy nie będzie to liche pięćset tysięcy franków, ani milion, jaki przyobiecałem. Dam wam okrągłe dwa miliony!
— Piękna sumka... która pozwoli nam żyć spokojnie, jak uczciwym ludziom, Trilbemu wraz ze mną. Ale... cóż dzieje się z Trilbym?
— Wykonywa ślepo moje rozkazy.
— Mógłżebym się z nim widzieć?
— Byłoby to niebezpiecznem obecnie, mogłoby sprowadzić nawet pewne zawikłania, Trzeba, ażebyście przez czas jakiś unikali wzajemnego spotykania się.
— Dobrze, pryncypale... lecz...
— Co, lecz? o cóż ci chodzi?
— Chciałbym, abyś stanowczo nam zakreślił termin, do którego oczekiwać wypadnie.
— Dopóki ostatni z żyjących spadkobierców nieodbierze sukcesyi. Czy się obawiasz, bym nie dotrzymał obietnicy?
— Bynajmniej... wierzę ci zupełnie, czego dowiodłem działając. Pojmujesz jednak, że to arcyprzyjemnie czuć w swojem ręku dwa miliony... sumka to, jaka niełatwo zebrać się daje.
— Pośpiesz więc z pozbyciem się starego gałganiarza.
— Licz na mnie... Do widzenia, pryncypale.