Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

potrzeba. Doktór najmocniej zabronił ci pozostawać na rosie wieczornej.
Tu podniósłszy się, szli razem w stronę domu wiejskiego. Wszedłszy tam, Wiktoryna usiadła na fotelu.
— Zamknąłeś na klucz furtkę w sztachetach, od ogrodu? — zapytała.
— Nie jeszcze... zamknę ją, skoro spać się położysz.
— Dlaczego nie teraz?
— Nie obawiaj-że się... wszak ja tu jestem.
— Wiem o tem, a jednak, mimo wszystko dziwna, niepojęta ogarnia mnie trwoga!...

XV.

— Trwoga? — powtórzył Paweł, zapalając świecę; — lecz czegóż się obawiasz, ukochana?
— Gdyby „on“ się dowiedział, że ja tu mieszkam wraz z tobą, mógłby przyjść... Ma wszelkie prawo ku temu...
— Lecz zkąd mógłby się dowiedzieć, że mieszkamy razem. Zresztą przyrzekłaś mi, iż nigdy o nim wspominać nie będziesz...
— To prawda... — szepnęła z bladym uśmiechem — wybacz mi, kuzynie. Nie jestem w stanie zwalczyć ogarniającego mnie smutnego nad wyraz uczucia...
— Przeczucie to jest kłamliwem w tym razie. Jak możesz sądzić, aby ten człowiek jeszcze myślał o tobie?... On nie wie nawet, czy żyjesz... Dla niego jedna tylko istnieje namiętność, pijaństwę... Nie myśl o nim, proszę... Rozmawiajmy raczej o naszej przyszłości...
I wziąwszy krzesło, usiadł obok Wiktoryny, ująwszy jej ręce.
Niebo coraz czarniejszem się stawało. Wiatr wschodni dął gwałtownie, pędząc ciemne chmury, po za któremi huczał grzmot w oddaleniu.