Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się w sąsiednią aleję, wyszedł z cmentarza. Powóz oczekiwał na niego przy bramie.
— No! teraz do piwiarni pod Srebrnym Czopem — rzekł po angielsku do woźnicy. — Nie żałuj bicza, pośpieszaj, ponieważ bardzo mi pilno...
W czterdzieści minut przybyli na róg ulicy l’Ecole-de-Médicine.
Wiliam Scott w ubiorze burgrndczyka wysiadł i wszedł do piwiarni. Spojrzawszy tam wokoło, dostrzegł samotnie siedzącego przy stole Eugeniusza Loiseau.
Introligator, z głową wspartą na ręku, zdawał się być pijanym. Wzrok utkwił bezmyślnie w wypróżniony do połowy kieliszek absyntu.
Nowoprzybyły, usiadłszy obok niego, uderzył go po ramieniu.
Loiseau spojrzał szklistemi oczyma, a podając mu rękę, rzeki chrypliwym głosem:
— A! to ty... mój stary... Jak się masz... Nie widziałem cię wczoraj...
— Nie mogłem przyjść — odparł Irlandczyk. Miałem do załatwienia interesa w okolicach Paryża. Chodziłem, do jednego z mych krewnych po odebranie pieniędzy. Niestety, znalazłem go bez grosza, niepodobna cośkolwiekbądź nawet od niego wydobyć.
— Otóż więc posucha i w twej kieszeni zarówno?
— Posucha... niezupełnie... Wszakże moja sakiewka coraz cieńszą się staje.
— To źle... Cóż my nadal poczniemy?
— No... no... nie troszcz się o to przed czasem... Miejmy nadzieję, iż okoliczności polepszą się nareszcie. Nie o to tu teraz chodzi... Przyszedłem udzielić ci wiadomość... tak! nader ważną wiadomość!