Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/1101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oto wszystko na teraz. Później dokompletuję polecenia. Sprowadziłem cię tu dlatego, ażeby cię mieć pod ręka.
— Rozkazuj... wszystko wypełnię.
— Dobranoc.
— Dobranoc, pryncypale.
Tu się rozeszli, Desvignes wrócił do zamku, strażnik zaś udał się na spoczynek.
Nazajutrz około jedenastej zaproszeni na śniadanie goście zjeżdżać się zaczęli, kadź to we własnych powozach, lub powozami Verrièra, który takowe bezustannie na stacyę posyłał.
Bankier wraz z córka przyjmowali przybywających.
Desvignes stał nieco na uboczu, oczekując powitania tych, którzy go znając, uważali go za głowią podporę domu bankowego Verrière i spółka.
Zabójca Edmunda Béraud oczekiwał niecierpliwie przybycia Jerzego de Nervey.
Dostrzegł go nareszcie, gdy wysiadłszy z powozu, wstrząsany kaszlem, szedł do bankiera i jego córki dla ich powitania.
Następnie wicehrabia, zbliżywszy się do Arnolda, odprowadził go nieco na bok, mówiąc zcicha:
— Jak widzisz, mój kochany, dotrzymałem przyrzeczenia.
— Liczyłem na to i z serca dziękuję.
— Gotów jestem spełnić zobowiązanie. Kiedyż to trzeba uczynić?
— Dziś wieczorem.
— Wieczorem?... dobrze. Udzielisz mi znak w danej chwili.
— Nie! Wolę z tem wszystkiem zdać się na ciebie, sam udnajdź stosowną chwilę.
— Niech i tak będzie. Jest to sprawa inteligencyi, w której celuję.
— Gdyby panna Verrière powątpiewała o prawdzie, staraj się ją przekonać..