mówek. Idźmy prosto do celu. Mów, co masz powiedzieć!
— To tylko, że pani wicehrabina zdradza pana wicehrabiego.
— Kłamiesz! krzyknął pan de Grandlieu.
— Mam na to dowody.
— Dowody? powtórzył Armand ze zdumieniem.
— Jasne, dotykalne, niezaprzeczone.
— Jakie?
— Całą korespondencję! Listy miłosne, świadczące jasno o prawdzie.
— Przez kogo były napisane te listy?
— Przez panią wicehrabinę do jej kochanka.
— Do jej kochanka, kochanka? wyjąknąl pan de Grandlieu załamując ręce, i powtarzał to kilkakrotnie, jak gdyby objęty szaleni. Do jej kochanka!
Gwałtowny ów przystęp rozpaczy wkrótce przeminął. Starzec zadrżał ze wstydu na myśl, iż wobec nieznajomego czyni widowisko ze swojej boleści.
Chcąc zapanować nad sobą, zebrał wszystkie siły tak iż krew cofnąwszy się od strony serca nabiegał: mu do głowy, i biada twarz jego stała się nagle purporową. Zachwiał się na nogach.
— Atak apoplektyczny, pomyślał Zimmermann z nie pokojem. Do czarta! byłoby mi to nie w porę.
Wicehrabia jednak ochłonął.
— A zatem, rzekł złamanym głosem, w którym ciężka boleść dźwięczała, zatem pan masz te listy?
— Tak, panie wicehrabio.
— I przynosisz mi je pan?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/92
Wygląd
Ta strona została przepisana.