miłosierdzia otworzywszy drzwiczki, przepuściła Dinę, i siadła obok niej wołając na woźnicę:
— Jedź, gdzie wiesz.
Powóz potoczył się szybko. Zakonnica zapuściła story.
— Ależ taki upał moja siostro, wyrzekła Dinah zdumiona, udusimy się tu z braku powietrza.
— Nie chciałabym drogie dziecię sprawić ci najmniejszej przykrości, odparła jej towarzyszka, szczególniej teraz gdym poznała charakter twój tak wzniosły, szlachetny, w przebaczeniu urazy i wypełnieniu ofiary. Lecz osądź proszę. Ubiór mój jest suknią sługi Bożej, ty zaś jesteś zbyt znaną niestety, poświęcając się zawodowi przez kościoł nie aprobowanemu. Nie powinam więc, pojmujesz, nie mogę...
Tu przerwała.
— Ukazywać się publicznie z komedjantką, niepraprawdaż? dokończyło rumieniąc się dziewczę. Wszakże to chciałaś siostro powiedzieć?
— Tak moje dziecię, to właśnie.
— A jednak wyszepnęła Dinah, jednak upewniam cię, że jestem uczciwą dziewczyną.
— Wierzę temu, wierzę z całej duszy, i nie wątpię o tem na chwilę. Przedewszystkiem jednak poszanowanie dla sukni którą noszę.
— Masz słuszność siostro, odparła Dina, i opuściwszy głowę, milczała.
Zakonnica dla nadania sobie powagi ujęła w rękę różaniec i przesuwając ziarnka między palcami, wydawała rodzaj monotonnego mruczenia, coś nakształt modlitwy.
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/169
Wygląd
Ta strona została przepisana.