Późno wieczorem wyszedł nasz agent z restauracji „pod Skałą Caneala“, zostawiwszy Stanisława Picolet w stanie upiłym.
Wsiadłszy do fiakra, kazał się zawieść na ulicę Frydlancką do panny Aliny Pradier.
Przyjemna owa osóbka oczekiwała na przybycie pewnego, bardzo bogatego przemysłowca, jaki jej w dniu poprzednim został przedstawionym i wydała najsurowszy rozkaz swej służbie nie wpuszczania nikogo, prócz wyż wymienionej osobistości.
Jobin na kartce papieru nakreślił te słowa: „Ze strony pana prefekta policji“ rozkazując pokojówce doręczyć natychmiast ów papier swej pani.
Jakoż nastąpił bezzwłocznie skutek pożądany i agent został wprowadzonym do buduaru Aliny.
Znalazł ją bardzo wzburzoną i niespokojną, mimo że usiłowała ukryć swoje wzruszenie.
— A! to pan, zawołała, który przychodzisz ze strony policji?
— Tak pani. Oto moja karta agenta.
— Co to znaczy? Czego chcą odemnie? Ja nie zrobiłam nic złego. Powiedz pan, czy mi zagraża jakie oskarżenie?
— Nie, upewniam, jeżeli pani odpowiesz szczerze na kilka przezemnie zadanych ci pytań; w przeciwnym razie, oczekuje cię Saint-Lazare.
— Zapytaj mnie pan, wołała z trwogą, odpowiadać będę prawdę, najczystszą prawdę. O czem chcesz ażebym ci mówiła?
Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/165
Wygląd
Ta strona została przepisana.
XVI.